Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 29 marca 2024 12:16
Reklama

Powstanie grudniowe kontra listopadowe - Felieton Przemysława Borkowskiego

Jako że minęła właśnie kolejna, tym razem okrągła rocznica słynnej drzemki przyszłego Prezesa Polski i przez cały wszechpolski Internet przewala się znowu rocznicowa nawalanka pod tytułem, kto był większym zdrajcą i dlaczego, postanowiłem dołożyć do niej swoje nikogo nie obchodzące trzy grosze. Jak wszyscy, to wszyscy, nie ma, że wujek nie.

A więc tak, po pierwsze uważam, że generał Jaruzelski był zdrajcą i należy go wywalić z Powązek (na to miejsce można by przenieść Lecha Kaczyńskiego, którego dla odmiany można by wywalić z Wawelu), po drugie przyjmuję za prawdopodobną możliwość, że był patriotą i uratował nasz kraj przed czymś znacznie gorszym niż stan wojenny, czyli przed sowiecką interwencją. Po trzecie nie sądzę, by te dwie opinie były ze sobą sprzeczne.

Już tłumaczę dlaczego. To trochę tak, jak polskimi generałami zastrzelonymi w dzień wybuchu powstania listopadowego, którego rocznicę również obchodziliśmy niedawno. Nie da się nie zauważyć, że mieli trochę racji, nie chcąc przyłączyć się do spiskowców. Przywykliśmy ich uważać za zaprzedanych sługusów caratu, ale może po prostu zdawali sobie sprawę z dysproporcji sił? Z niemożliwości wygrania rozpoczętego właśnie powstania? Co by się stało, gdyby udało im się wówczas spacyfikować bunt, który tamtego wieczora był tylko zwykłymi ulicznymi zamieszkami? Gdyby udało im się zrobić to, co zrobił Jaruzelski? Byłoby pewnie kilkadziesiąt tysięcy trupów mniej. Wiele tysięcy osób nie musiałoby odbyć przymusowej wycieczki na Syberię, inne tysiące nie musiałyby zostawiać domów i bliskich i wyruszać na emigrację, zwaną później wielką. Polska być może zachowałaby tę kulawą, niesuwerenną państwowość aż do czasów pierwszej wojny światowej. Może nie byłoby to wszystko aż takie złe?

Tak, wiem, również do mnie przemawia romantyczna legenda Piotra Wysockiego, podchorążych idących na Belweder, ludu stolicy szturmującego Arsenał. Również mi serce płonie, gdy czytam o akcie detronizacji cara Mikołaja i o zwycięskiej (no, prawie) bitwie pod Olszynką Grochowską. Gdzieś w głębi ducha chciałbym tam być, iść razem z nimi, by pojmać księcia Konstantego. Ci ludzie byli bohaterami, a my kochamy bohaterów, bo sami chcielibyśmy nimi być. Gdyby to oczywiście nie wiązało się z żadnymi przykrymi konsekwencjami.

Ale bohaterowie stają się bohaterami głównie dlatego, że nie biorą tych konsekwencji pod uwagę. W większości są młodzi i przekonani, że zdołają zmienić świat samą mocą swojego żaru. Czasami mają rację i wtedy wygrywają. Wówczas czcimy ich jak najbardziej słusznie. Ale czasem ich gorące głowy sprowadzają na innych ludzi tylko śmierć i zniszczenie. Czy wtedy też powinniśmy ich czcić?

Bo nie da się ukryć, że tamten listopadowy wieczór, oprócz kilku wzniosłych obrazów i nieprzemijającej legendy, przyniósł raczej więcej złego niż dobrego. Również w kategoriach państwa i narodu. Tak więc pytanie, czy generał Jaruzelski nie postąpił przypadkiem słusznie tłumiąc w zarodku kolejny niepodległościowy zryw o potencjalnie równie katastrofalnych konsekwencjach, wydaje się jak najbardziej zasadne. Czy to jednak oznacza, że mamy go uważać za bohatera? Nie. Nawet jeśli miał rację w tym konkretnym momencie, słuszność, można powiedzieć długofalowa, była po stronie jego przeciwników. Tak jak ta sama długofalowa słuszność stała po stronie listopadowych spiskowców, nie sprzeciwiających im się generałów. Którzy być może też mieli rację w tym konkretnym momencie. I oni i on w dalszym ciągu zasługują na miano zdrajców, którzy być może z rozsądku, być może z innych powodów (na przykład z chęci zachowania własnych przywilejów – lecz jedno drugiego w końcu nie wyklucza) stanęli po niewłaściwej stronie barykady. Generał Jaruzelski wciąż jest kimś takim. Wciąż jest człowiekiem, który realizował (i to przez długie lata) interesy obcego, okupującego de facto Polskę mocarstwa. Być może jest postacią w jakiś sposób tragiczną, być może był faktycznie, według słynnej frazy Michnika, w pewien sposób człowiekiem honoru, ale to ciągle postać, która stanęła przeciwko własnemu narodowi i która siłą stłumiła jego jak najbardziej słuszny zryw.

Na tym być może właśnie polega jego tragizm. Że uratował Polskę jednocześnie ją zdradzając. Przyjął na siebie wielką winę z odpowiedzialności i poczucia obowiązku. No, może też i trochę dlatego, że chciał zachować system rządów, który jemu i jego towarzyszom zapewniał wysoką pozycję i określone korzyści. O tym też nie należy zapominać. W każdym razie ta wina ciągle istnieje niezależnie od tego, jakie były jego motywacje. Są też ofiary i ludzkie tragedie, które przyniosła jego decyzja. Dlatego generał Wojciech Jaruzelski nie powinien spoczywać na Powązkach. Choć należy mu się pewne zrozumienie i rodzaj szacunku.

Na zakończenie żart, bo zrobiło się odrobinę zbyt poważnie. Wiecie, co to jest śpiulkolot? Miejsce, z którego Jarosław Kaczyński obserwował wprowadzenie stanu wojennego.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ